Jak każda inna branża, tak i przestępczy proceder polegający na wykradaniu tego, co powinno być bezpieczne, ma swoje legendy. Skoro zaś istnieją legendarni przestępcy, na których historii opiera się scenariusze filmów i których nazwiska zna każde dziecko, to wśród nich nie może zabraknąć Polaków. Dziś przyjrzymy się postaci króla kasiarzy II RP, którego inteligencja mogła zaimponować, a życie przestępcze stało się inspiracją dla powstania etosu dżentelmena-włamywacza, na którym wzorowali się polscy włamywacze przez następne dekady. Być może w jego czasach byli lepsi kasiarze, ale słynniejszych nie było na pewno.
Kariera kasiarza
Stanisław Antoni Cichocki, ps. "Szpicbródka" to mocno tajemnicza postać. Nieznane jest miejsce i dokładna data urodzenia, chociaż prawdopodobnie przyszedł na świat w okolicach roku 1890.
Karierę przestępczą rozpoczął w carskiej Rosji, jako wychowanek tzw. odeskiej szkoły kasiarzy. Większość umiejętności nasz król kasiarzy nabył od Wincentego Brockiego, który w świecie przestępczym zasłynął włamaniem do klasztoru na Jasnej Górze (1909), skąd wykradł kosztowności, klejnoty i cenne dewocjonalia. Przy okazji dopuścił się świętokradztwa, co wstrząsnęło Polakami we wszystkich trzech zaborach. Sam Cichocki zaczynał wcześnie, już jako siedemnastolatek brał udział w głośnym wówczas napadzie na bank w Berlinie.
Jednak głównym obszarem pracy Szpicbródki była w początkowym okresie jego kariery Rosja, gdzie późniejszy król kasiarzy zasłynął spektakularnym podkopem pod Bank Azjatycki w Rostowie. W końcu w urzędzie śledczym w Petersburgu doszli po nitce do kłębka i Cichocki wpadł. Wyrok skazujący na zesłanie na Syberię zamienił na współpracę z tamtejszą policją i przez następne lata wykonywał zlecenia dla rosyjskiej bezpieki.
W późniejszym okresie Cichocki pojawia się, jako prawdopodobny autor kilku włamań na terenie Niemiec, Czechosłowacji, Litwy i innych krajów Europy Centralnej.
Król włamywaczy polskich
Stanisław Cichocki w Polsce pojawia się około roku 1920, co z oczywistych względów wzbudza zainteresowanie rodzimych organów ścigania. Wobec tego przez jakiś czas prowadził spokojne życie. Był konsultantem branżowym, co z jednej strony pozwalało mu czerpać niemałe zyski, z drugiej nie angażował własnej osoby we włamania. Tutaj kupił sobie kamienicę, wybudował willę w Świdrze, został współwłaścicielem kabaretu „Czarny Kot” oraz jednego z barów przy ulicy Marszałkowskiej. Prowadził wzorowe życie rodzinne. Miał trzypokojowe mieszkanie przyzwoicie umeblowane, ale nie luksusowe. Dzieci posyłał do szkół i wychowywał starannie. A jednak nie zarzucił swego „fachu”. Przygotował wiele udanych włamań, między innymi do Banku Landaua, Banku Dyskontowego i Państwowych Zakładów Graficznych. I tak dalej.
W końcu policja trafiła na jego ślad, kiedy przygotowywał się do napadu na oddział Banku Polskiego w Częstochowie. Napad nie doszedł do skutku, a Szpicbródka trafił do aresztu. Zwiał przekupiwszy strażników i już chwilę później wziął udział w napadzie na Bank Spółdzielczy w Pabianicach. Wpadł w r. 1932 i tym razem trafił przed oblicze sądu, gdzie wróciła sprawa udaremnionego napadu w Częstochowie. Usłyszał wyrok skazujący, odsiedział 6 lat.
Schemat powtarzał się kilkukrotnie, np. w 1937 r. napadł na Spółdzielczy Bank Kredytowy w Warszawie, złapali go znów i dostał 4 lata.
Wybuch II wojny światowej zastał go w więzieniu w Sieradzu. Ostatnie, co o nim wiemy, to, że wraz z armią Andersa dotarł do Afryki, gdzie z punktu rozdzielczego wysłano go do Ugandy. Co dalej, nie wiadomo. Może został lokalnym kacykiem, a może włamywał się do grobowców faraonów.
Z twarzy podobny zupełnie do nikogo
Stanisław Antoni Cichocki, ps. Szpicbródka, to poza wszystkim innym bardzo interesująca postać. Dżentelmeni-włamywacze nie należeli w tamtych czasach do rzadkości, jednak to jego historia inspiruje najbardziej. Cichocki był człowiekiem o absolutnie nieskazitelnych manierach, jakie pasują do sposobu bycia archetypicznego króla kasiarzy.
Był niezwykle ujmujący, mówił ślicznie w kilku językach, zawsze nienagannie ubrany z elegancko przystrzyżoną bródką, której zawdzięczał pseudonim. Prowadził wystawne życie, jednym słowem piękny mężczyzna w gronie swych pięknych znajomych.
Zdaniem ludzi, którzy znali go osobiście, nadawał się doskonale na dobrego ambasadora, któremu można z czystym sumieniem powierzyć jakąś dobrą placówkę. Faktycznie jednak Stanisław Cichocki pasuje jak ulał do roli bohatera własnej powieści kryminalnej.
Szpicbródka w kulturze
Stanisław Cichocki i jego historia są inspirujące. Choć był to bez wątpienia niebezpieczny przestępca, to król włamywaczy polskich, jego historia, sposób bycia, a nawet jego proces, w którym zasilił ławę oskarżonych, sprawiają, że Szpicbródka jest wdzięcznym bohaterem.
Nic zatem dziwnego, że zrobiono o nim film. "Hallo Szpicbródka czyli ostatni występ króla kasiarzy" z 1978 roku, w reżyserii Mieczysława Jahody i Janusza Rzeszewskiego, to całkiem przyjemny musical, do którego scenariusz napisał Ludwik Starski. Historia opowiedziana w filmie odbiega mocno od tego, co o Cichockim wiemy na pewno, ale podtrzymany został jego archetyp dżentelmena, uwodziciela, który pod pozorem filantropa i dobroczyńcy przygotowuje się do napadu na bank kredytowy.
Film wyróżnia się subtelnym sposobem opowiadania, świetną muzyką i najlepszą możliwą w tamty czasie obsadą. Szpicbródkę gra jak zawsze świetny Piotr Fronczewski, któremu towarzyszą piękne femme fatale Gabriela Kownacka i Ewa Wiśniewska, a Jana Kobuszewskiego w zasadzie przedstawiać nie trzeba.
"Hallo Szpicbródka czyli ostatni występ króla kasiarzy" to nie jedyny film, w którym znajdziemy nawiązania do Cichockiego. W dużo bardziej popularnym filmie "Vabank" Juliusza Machulskiego, w którym w emerytowanego kasiarza wciela się ojciec reżysera Jan Machulski, wykorzystany jest wątek blaszki rozbrajającej system alarmowy w banku Krammera. W dokładnie ten sam sposób Cichocki planował zneutralizować alarm przed napadem na bank kredytowy w Częstochowie.
O sejfach w kinie piszemy w innym artykule.
Komnata tajemnic
Szpicbródka nie jest największym włamywaczem w historii Polski (ten tytuł należy się oczywiście temu, o którym nie wiemy nic, nawet to, czy w ogóle istniał), ale to postać ciekawa, owiana tajemnicą. Nie są nam znane losy Cichockiego po zakończeniu II wojny światowej, a to rodzi wiele pytań. Być może wysiadł na najbliższej stacji gdzieś w Afryce, został farmerem i dokonał swych dni w ciszy i spokoju, a może wrócił do zawodu i stał za najbardziej spektakularnymi włamaniami w całej Europie, tylko tym razem nie dał się złapać?
Nie wiemy tego i się nie dowiemy, ale to jest chyba najpiękniejsze w naszej stalowo-betonowej branży, że ma takie smaczki, tę nutkę romantycznej tajemnicy, ma swoich bohaterów i „szwarccharaktery”, o których możemy słuchać.